Forum Michael Jackson... Living legend... Strona Główna    
  Profil  
FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Prywatne Wiadomości Zaloguj  

"Spadkobierczyni" - opowiadanie nie o MJ'u

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michael Jackson... Living legend... Strona Główna :: Opublikuj swoje opowiadanie o Michael'u!
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michaelka111
Administrator



Dołączył: 23 Paź 2008
Posty: 415
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:26, 01 Gru 2008    Temat postu: "Spadkobierczyni" - opowiadanie nie o MJ'u

Ten dzień był równie naiwny jak te poprzednie. Zupełnie jak cały tydzień, który mijał tak bezsesownie wolno. Clarie wsłuchiwała się w ciszę, siedząc na łożu. Wpatrywała się w cieżkie purpurowe zasłony, które nawet nie drgnęłyby, gdyby o podłogę dechami walic. Ogólnie cały pokój był utrzymany w starym stylu. Stylu... Jak sama się śmiała - "zacofanego średniowiecza". A jednak... To miało sens... Clarie kochała starocia. Zbierała wszystko, co jej wpadło w ręce. Miała stosty ksiązek poukładanych na mosiężnych półkach przymocowanych do beżowych ścian. Wszędzie unosił się zapach kurzu... Nieprzyjemny, lecz znośny. Młoda dziewczyna rozmyslała, jak to by było, gdyby teraz była przy niej jej siostra. Siostra, która ją zostawiła. Moze nawet... Zapomniała o niej.
May była zadziorną lecz ciekawą na swój sposób kobietą. Razem z matką uwielbiały miasto tętniące życiem, kiedy słońce w pełni wędrowało nad budynkami. Kupowały mnóstwo drobiazgów. Od małych przypinek, do drogich kolii... Ogólnie dla May i Karen, liczyła się ekstrawagancja.
Karen - matka dwóch córek i żona Derick'a, mieszkali w Bostonie, na osiedlu zwanym - "Bajkowy Ogród". Czemu tak się nazywało? A tego to nawet Clarie nigdy się nie dowiedziała. Ale snuła podejrzenia. Według niej nazwa wywodziła się od tego, ze wszystko co znajdowało sie w tych uliczkach... Za ogrodzeniami... Jest tajemnicze. Ma swój urok. Zupełnie jak każde jedno drzewo stojace przy ulicach. Ich liście miały niesamowitą barwę... Ciężko rozpoznac jaką. Ale wszyscy po prostu wiedzieli, że mieszkają na Ziemii Świętej.
Wszyscy w pięknym domu, z dwoma psami, pod ślicznym błęknitnym niebem, żyli w dostatku i szczęściu. Ale czy to nie brzmi jak najpiekniejsza, nierealna bajka? Jednak ta bajka była prawdziwa. Niegdy nie miały tam miejsca kłótnie. Clarie ciągle rozpamiętywała tamte chwile, gdy ona i May chodziły alejką w lesie, nieopodal stawu, przyozdobionego niesamowitymi światełkami, które na wieczór rozbłyskiwały...
Nadszedł dzień. Dzień... Dzień tragiczności. Inaczej tego nazwac się nie da. Tragiczniośc. Ot, co za określenie...
To była sobota... Karen jak zwykle stała przy stole i przygotowywała jedzenie dla psów, May siedziała z chłopakiem w swoim pokoju, Derick nosił pieńki po podwórku, by przystroic dróżkę wiodącą od wejścia do bramy. Wtrem rozległo się głośne nawoływanie.
- Kryc się! Kryc się! Wszyscy do domów!
Clarie pędem wybiegła z domu, a w oknie było widac zadziwione spojrzenia jej siostry i Patrick'a. Okazało się, ze jakiś sąsaid wybiegł z domu i zaczął krzyczec właśnie te słowa. Było to coś strasznego tutaj. Bo... W Bajkowym Ogrodzie?! To najpiękniejsza dzielnica Bostonu...
Derick natychmiast kazał córce wejśc do środka. Ta nie posłuchała. Ojciec coraz mocniej darł się i rozkazywał. A jednak ciekwaośc Clarie zwyciężyła nad strachem. Mimo łez w oczach wychyliła się zza płotu. Jednak niczego ani nikogo tam nie ujrzała. Co za dziwactwo. Widocznie sąsiad zrobił sobie... żart. Ale nagle dziewczyna poczuła dziwny uścisk w klatce piersiowej. Coraz gorzej sie jej oddychało. Ciągle do jej uszu dobiegały wrzaski zaniepokojonego taty. Jednak Clarie osónęła się w tym momencie na ziemię. Staciła świadomośc.


"Boze.... Przeciez kiedy otwierałam oczy, widziałam ten pokój... Te zasłony i te ściany. Tysiące książek.. Dobrze pamiętam, że właśnie tak wyglądał każdy szczegół. " - rozmyślała Clarie.
Tego dnia, kiedy się ocknęła, od razu poszła do kuchni wziac tabletki od bólu głowy. Był tak silny i nieustępujący, że musiała zażyc lekarstwo. Kiedy wyszła z duchoty jaka panowała w pomieszczeniu, zorientowała się, ze w domu nikogo nie ma. Wchodząc do salonu, w oczy od razu rzuciła się jej biała kartka leżąca na stoliku do herbaty. Pierwsze co zrobiła to chwyciła ją gorączkowo i zaczęła czytac. Czytała jej treśc tak szybko, że sama siebie nie rozumiała.
- Spokojnie... Jeszcze raz... - powiedziała na głos.
Słowa brzmiały mniej więcej tak:

" Droga Clarie...

Spałaś bardzo długo... Nikt ze snu nie mógł Cię wybudzic... Twoja siostra wyjechała z Patrickiem do Santa Monica. Podobano żyje im się dobrze. Derick... Twój ociec umarł kochanie. Tyle zdarzyło się od Twojego... Twoich początków śpiączki. Przepraszam, że wyjechałam zostawiając Cię samą... Jeśli się cudem ockniesz... Pamiętaj, ze wcale nie chciałam Cię zabic... Po prostu miałam dosyc... Dzisiajszy świat wygląda inaczej... Całkiem. Na Twojej twarzy nawet nie widac oznak dorastania... Nie chcę Ci napisac gdzie jestem teraz. Myślę, ze i tak byśmy się więcej nie zobaczyły... Ale pamiętaj..

Kocham Cię.

Karen..."


Clarie starała się nie miec urazu do matki. Przecież napisała jej wyraźnie:
"Pamiętaj, ze wcale nie chciałam Cię zabic... Po prostu miałam dosyc... "
Ale czemu znajdowały się tam słowa:
"Nie chcę Ci napisac gdzie jestem teraz. Myślę, ze i tak byśmy się więcej nie zobaczyły... "
To było bolesne. Brzmiało jak... Przekleństwo. Zupełnie tak, jakby ktoś spisał tę historię na kartki i bawił się jej bohaterami. Całe życie Clarie, wydawało się takie popsute. Zgniłe.
Tkwiła w tym domu cały tydzień, który (jak już wcześniej wspomniano : mijał tak bezsesownie wolno). Dziewczyna była jednak zmuszona wkońcu wyjśc. Chociażby po to, by zarobic na jedzenie. No i tak się stało. Przyszła godzina, w której postawiła po raz pierwszy nogę za próg tego ogromnego mieszkania. To miejsce, które sobie przypominała - przywoływała we wspomnieniach, już nie było takie radosne. Z szarego nieba kropił deszcz... A domy, jakby opuszczone zarastały zielonymi liścmi. Młoda kobieta, nawet nie wiedząc teraz ile ma lat ( ! ) otworzyła zardzewiałą furtkę i ujrzała przed sobą starą chwiejącą się na jednej nodze skrzynkę pocztową. Postanowiła ją otworzyc. Ze środka wyleciały story listów. Zżółkniałych i zamokniętych. Więc Clarie pomyślała, że narazie jeszcze wróci do przerażającego budynku. Przeczyta wszystko a następnie rozejrzy się, za żywymi istotami.
Zamknęła za sobą ciężkie drzwi. Usiadła na wilgotnej kanapie w przedpokoju. Rozerwała pierwszą kopertę.

"Cześc May!

To ja Patrick.. Tak żałuję, ze nie będę mógł byc przy narodzinach naszego dziecka. Ale musisz zrozumiec. Praca to praca. Rodzina to rodzina. Bez pracy nie ma rodziny"

- Palant - wyszeptała Clarie. Rzuciła kartę na podłogę. Następne adresy to same banki, lub spółdzielnie. Zapewne chodziło o długie nie płacenie czynszu lub rachunków. Ale cóż... Wkońcu z czego teraz zapłaci córka nieodpowiedzialnych rodziców?
Nagle jej oczy przeszył na wskroś napis:

" Pilne. Do Clarie McCapsey"
Spokojna ale i zadziwiona dziewczyna zaczęła czytac.

"Serdecznie witam. Nie będę się rozpisywała. Ma to byc poufne. Proszę się stawic jutro o 15:00 na ulicy Jerckinsea przy budynku numer 000.
Dziękuję."

- Kurde. Co to ma byc?! - wściekła Clarie krzyknęła. No bo przecież skad ma wiedziec o dacie?! Wogóle po cholerę ktoś pisze o jakimkolowiek budynku "000". To nierealne! Z tego co wiedziała, na ulicy Jerckinsea są same biurowce. Więc znów zapewne chodziło o jakieś długo matki albo ojca. No ba... Zostawili ją z tym. Aż dziwne że z jej oczu nie płynęły łzy. Ale dobrze. Postanowła zaufac swej intuicji. Zdac się na własny temperament. To chyba jedyne co jej pozostało. A więc poczeka do jutra i wtedy pójdzie na wskazane miejce. Ustanie przy budynku 001. Byc może nadawca się pomylił...
Z samego rana znalazła się w łazience. Wykąpana i ubrana w swe najlepsze ubrania, wzięła do dłoni skrawek wiadomosci. Wyszła.
Miała na sobie ciemne spodnie, białą koszulkę z nadrukiem i czarną marynarkę. Włosy w kolorze hebanu przykrywały pół twarzy pogrążonej w smutku i żalu....

Godzina 14:56. Przynajmiej tak chodził jej zegarek. Stała jakby na bacznośc wypatrujac kogokolwiek. Na ulicy było pełno ludzi. Przechodzili obok dziewczyny jak zwykle. Budynki tętniły zamiesznaiem i pracą. Z nieba lał się żar gorąca. Więc... Jednak świat stanął w miejscu. Nic się nie zmieniło. Tylko dom McCapsey'ów... I okolica. A dlaczego?

Wtem ktoś sojący za Clarie, odkałsnął donośnie. Ta się odwróciła. Ujrzała mężczyznę w meloniku, wpatrujacego się w jej szklane, czerne oczy. Przerażenie sięgało zenitu, lecz zdrowy rozsądek podpowiadał:
"No przecież teraz nie uciekniesz!"
A wiec stała tam i czekała na reakcję "tego kogoś".
- Witaj. - odparł po pięcio minutowej przerwie. Uśmiechał się od ucha do ucha.
- Z tego co wiem, miałam się tu dziś stawic, tak? - parsknęła chrypliwie.
- Zapraszam za mną.
Po tych słowach, powędrowali 44 aleją. Zaczęli schodzic niżej chodnikiem. Mijali przechodniów. Tylko jakichś... Nieobecnych. Nieobecnych duchowo. Z drzew leciały liście. Miały złocisty kolor. W powietrzu unosił się zapach zimy. Nadchodzącej zimy.
Wreszcie dotarli.
- Tak wogóle to jestem Mavervick. Mów mi Mavir. - zagaił zatrzymując się na kamiennej ścieżce. Znajdowali sie po drugiej stronie mostu. Na wzgórzu stał dom. Niewielki dom. A może nawet... chatka.
- Ale po co mnie pan tu przyprowadził? - zapytała grzecznie. Nie mogła oderwac wzroku od tego posępnego miejsca, jakim było. Niby skromny, ale ładny z wierzchu. W myślach nasówało się tylko jedno pytanie:
"Czy tu się coś stało mojemu ojcu? Zawsze mówił, że jedzie za most... Żeby wykonac dach, pewnej staruszce."

Wspięli się na górę po stormych schodkach. Nagle Mavir rzekł:
- A więc... Nie wiesz co tu robisz? Nikt Cię nie powiadomił? Na prawdę? - zaskoczony zmienił ton, na nieco bardziej męski.
- Obawiam się, że nie. Chociaż niewiele pamiętam. Proszę mi wybaczyc roztargnienie panie... - urwała. Oczekiwała, że Mavir wyjawi jej swoje nazwisko. Gdy tylko na niego spojrzała, ten spuścił głowę i udawał niesłyszącego. Clarie wolała nie ponawiac prośby.
Skrzypiące drzwi drgnęły. Mavervick puścił dziwczynę pierwszą. Wślizgnął się za nią. Mieszkanie było posępne. Ale dla młodej kobiety to nic dziwnego. Wkońcu jej cały pokój był taki. Nawet... Cały dom. Więc gdy tylko przekroczyła próg, poczuła pewien spokój. Wszystkie smutki odeszły. Zupełnie jakby otulało ją jakieś ogromne skrzydło. Niemożliwe uczucie do opisania.
- Co czujesz? - zapytał Mavir.
Clarie słysząc to pytanie, rozglądnęła się po deskach oplatających wnętrze, sękatych szafkach, stole... Ale jej uwagę najbardziej przykuł jeden szczegół.
- A to? Co to za książka? - podeszła bliżej blatu. Swymi ługimi palcami pogładziła okładkę.
- Weź. - powiedział mężczyzna.
Clarie chwyciła grubą, brunatną oprawę. Przekartkowała ksiegę. W srodku znajdował się list. Rozwinęła go.
- Mogę przeczytac? - zagaiła.
- Tak. Czytaj. po to tu jesteś.

"Pragnę przekazac tę księgę, oraz wszystkie inne z biblioteczki, niejakiej Clarie McCapsey. Po mojej śmierci, mają zostac przewiezione do jej domu na "Bajkowy Ogród" pod 72 dom.

Dziewczyna zwinęła biały papier. Ale wtem dostrzegła jeszcze jeden napis na odwrocie:

"Jeszcze nie teraz Clarie. Obudź się."

Wystraszyła się tych słów. Odłożyła książkę na miejsce. Odkręciła się w stronę Mavir'a. Jednakże nie było go. Wtedy odkoczyła. Wpadła na taboret stojący tuż za nią. Przewróciła się z hukiem.
- Ałaaa! Jeszcze tego brakowało. - wydarła sie. Szybko się podniosła i pociągnęła za klamkę. Zamknięta. Nagle wokół zrobiło się ciemno.


* * *

- Ooooobiaaaad!!!! May wstawaj! O 12:00 wpada Ptrick, zapomniałaś?! - wydzierał się ktoś z dołu.
Clarie przetarła oczy. Leżała w swym bajkowym pięknie zaścielonym łożu. I słyszała głos matki! Ohh... Jak się ucieszyła. Pędem zerwała sie i podeszła do szafy. Przebrała się i zeszła na pater.
Ujrzała swoją matkę, jak kroiła mięso dla psów. Derick przeszedł przez salon i krzyknął do córki:
- Gapisz się jakby ci się coś stało. - powiedział to nieprzyjemnie. Ale dla dziewczyny nie miało to wogóle zanczenia. Najmniejszego sensu. Ważne że był.
- A widzisz tato... Bo coś się stało. - rzekła z ulgą w głosie przechadzając się pomiędzy meblami.
- Boże. Co się stało. - Karen z wytrzeszczonymi oczami spojrzała na Clarie. - Jesteś cała mokra!
- Doprawdy? - zadziwiła się córka.
- Tak.
- A... Bo miałam sen... Zły sen. Wręcz koszmar. - uśmiechnęła się siadając przy stoliku.
Wszyscy usłyszeli dudnienie. To May zbiegała ze schodów.
- Mamooo! Jak ja mam się ubrac. Nie mam żadnych bluzek. Spodni z resztą też! - pognała do toalety.
- Ahhh... Ja już nie mam do was siły dzieci. Ty Clarie za dużo horrorów się naoglądałaś. Z ojcem siedziesz o godzinie 24:00 i spac nam nie dajecie. A May ma najwiecej ubran z nas. Więc nie wiem w czym problem. Jak chcesz May to mogę Ci załatwic agenta odzieżowego! - wrzasnęła Karen.
- A więc... Ja pójdę do pokoju. Muszę wziąc jakieś ubrania żeby się przebrac. Muszę wziąc prysznic.
- Idź zanim przybiegnie May. Wtedy Cię już nie wpuści do środka. Będzie się upiększac do 11:59. Zobaczycie.
Clarie zachichotała i popędziła na piętro. Wchodząc do środka swojej sypiali, zamurowało ją. Coś niesamowitego. Złapała się biurka. Ujrzała przed oczyma książkę. Zupełnię tę samą, która się jej śniła.
"Jezu!" - pomyślała. "Skąd to tutaj?!"

- Clarie! - usłyszała po chwili krzyk. Wyleciała z pokoju. Zobaczyła ojca, który patrzy na nią złowieszczo.
- Natychmiast tu zejdź! - burknął.
Posłuchała się.
- A teraz powiedz mi co to ma byc. - otworzył drzwi ze złoscią. Przyglądał się córce.
Ta oserwowała wielką ciężarówę, która zatrzymała się pod domem. Obok stał jakiś facet. Rozmawiał z matką.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Billie Jean




Dołączył: 23 Paź 2008
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:06, 01 Gru 2008    Temat postu:

Heh... Super
Ja mam numer domu 72! xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Michaelka111
Administrator



Dołączył: 23 Paź 2008
Posty: 415
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:54, 02 Gru 2008    Temat postu:

hahh.. ciekawie! Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Billie Jean




Dołączył: 23 Paź 2008
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:44, 03 Gru 2008    Temat postu:

Nooo... Żebyś mnie tylko nie przejrzała :>

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Michael Jackson... Living legend... Strona Główna :: Opublikuj swoje opowiadanie o Michael'u! Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Charcoal2 Theme © Zarron Media

Regulamin